Z Urbino kierowaliśmy się do Toskanii. Byliśmy w trasie trzeci dzień, a ja już miałem głowę pełną wrażeń. Po Rawennie i genialnych raweńskich mozaikach było renesansowe Urbino. Kuchnia zmieniała się jak w kalejdoskopie, podobnie jak regiony. Zadowolony, że w Toskanii zatrzymamy się nieco dłużej, gapiłem się na mapę. „Sansepolcro, skręcamy”, zarządziłem. „Tam jest Piero della Francesca!”
Jak widać, w Italii nigdy dosyć. Wydawało mi się, że jeszcze jeden obraz i zwariuję, ale gdy głowa połączyła miejscowość z malarzem i do tego ze zdaniem Aldousa Huxleya, że „Zmartwychwstanie” z Sansepolcro to najwspanialszy obraz świata, musieliśmy się zatrzymać. Miasteczko było rozgrzane palącym słońcem, jakby był sierpień, a nie środek maja. My, zroszeni potem z wysiłku spacerowania, zaopatrzeni w mapę, szukaliśmy Museo Civico, bo tam fresk został przeniesiony z miejscowego ratusza. W okolicy muzeum wylądowaliśmy z pewnym opóźnieniem, bo gdy tylko porzuciliśmy auto i dotarliśmy na główny plac miasta, okazało się, że zamiast dwóch telefonów mamy jeden. Prawdopodobieństwo, że ten drugi leży w Urbino na stole, było duże. Zatem zawróciliśmy. Okazało się, że ów nieszczęsny telefon leżał sobie spokojnie pod siedzeniem wynajętego fiata 500, więc po raz kolejny przemierzyliśmy dystans parking – plac, przy którym mieści się muzeum. Na bramie rzeczonego przybytku kultury przywitała nas karteczka, że czynne, owszem, ale po południu, to znaczy od piętnastej, bo jest remont. Była trzynasta trzydzieści, a przed nami jeszcze całkiem sporo kilometrów do przejechania. „Nie wyjadę, jeśli go nie zobaczę!”, oznajmiłem stanowczo.
Poszliśmy szukać miejsca na obiad – ruchem konika szachowego, bo zaliczyliśmy po drodze wszystkie otwarte kościoły. W jednym z nich wisi genialny Perugino!

Sansepolcro leży już w Toskanii, zatem menu w restauracjach było toskańskie do bólu. Na naszych talerzach wylądowała panzanella i fagioli all’uccelletto z liśćmi szałwii wielkości mojej dłoni, potem makaron z ragù z dzika i kurczak myśliwego. Do tego nieco sangiovese i byliśmy gotowi, by stanąć oko w oko z najwspanialszym obrazem świata.
Atletyczny Chrystus wychodzący z grobu, gdy wszyscy inni śpią, robi naprawdę gigantyczne wrażenie. A robiłby pewnie jeszcze większe, gdyby nie był w remoncie, bo ów remont nie obejmował muzeum, a fresk. Przez sam środek obrazu przebiegał mur, część tajemniczej konstrukcji, którą było obudowane dzieło. Murek był estetyczny, biały, jednak dość sporo zasłaniał. Wobec czego padliśmy na kolana przed Zmartwychwstałym, głowę przyłożyliśmy prawie do podłogi, by zobaczyć fresk w całej okazałości.
Na początku wywołaliśmy małe poruszenie, ale gdy zaraz po nas na kolana padła pozostała część muzealnej publiczności w osobach dwóch niemieckich emerytów, panie pilnujące ekspozycji odpuściły i pozwoliły dokończyć Niemcom czyszczenie podłogi, które zaczęliśmy.
Nie był to koniec przygód z twórczością Piera della Francesca. W Museo Civico są też fragmenty poliptyku, a zaraz za Sansepolcro, po drodze w kierunku Arezzo, znajduje się maleńka miejscowość Monterchi, a tam „Madonna del Parto”, kolejny wyjątkowy fresk. I znów zjechaliśmy z głównej drogi, by się zachwycać.
