Wtedy przypomniałem siebie zajścia kuchenne sprzed lat. A było to tak: nalewkę malinową robiłem zupełnie normalnie, bo lubię! Kiedy jednak wylądowałem na Kleparzu i okazało się, że oprócz malin mogę kupić płatki róży, to zrobiłem to, nie myśląc za długo. Marzyło mi się, że zrobię rosolis różany. Jednak los zadrwił ze mnie okrutnie. Pewnie wy też myślicie, że płatki róży są w stanie zabarwić wszystko? Otóż nie. Wielki wór płatków zalany spirytusem dał nalew w kolorze błota, a raczej może różowych majtek, które bardzo, bardzo długo leżały w błocie. Pochichotałem z własnego rosolisu, ale coś trzeba było z nim zrobić.



W słoiku obok stały maliny i to już od jakiegoś czasu, więc zalane w piętkę. Pomyślałem, że wleję różę do malin, odstawię i się zobaczy. No i powstała wspaniała rzecz!
Apeluję: idźcie na targ, albo do babcinego ogródka – póki jeszcze są jesienne maliny, najlepsze, bo najbardziej aromatyczne, zrywajcie płatki róż (bo też jeszcze są!) i zróbcie sobie gigantyczną przyjemność na zimę!