Kukbuk
Kukbuk
Joanna Jezierska i jej rower ostre koło na ulicy w Nowym Jorku (fot.archiwum prywatne Joanny Jezierskiej)

Rowerem po mieście

Błyskawicznie i w tempie spacerowym. W ochraniaczach i w sukience. Z dzieckiem w przyczepce, z psem u boku i z laptopem w plecaku. Na szosówce i na holenderce. Dla niektórych sezon rowerowy nigdy się nie kończy.

Tekst: Kasia Siewko

Zdjęcie główne: archiwum prywatne Joanny Jezierskiej

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 19 minut!

Jedni zamieniają samochód na dwa koła, inni są sezonowymi uczestnikami rowerowego ruchu drogowego. To, jak poruszamy się po mieście, zależy od potrzeb i poczucia bezpieczeństwa. Zaglądamy do znajomych rowerzystów, by sprawdzić, jak minął im kolejny sezon na jednośladzie.

Joanna Jezierska: Apetyt rośnie w miarę jeżdżenia

Po Warszawie, Polsce, europejskich i światowych metropoliach porusza się na swojej czarnej strzale. Miłość do szosy ewoluowała wraz z kolejnymi rowerami. Pelikan, Wigry, Jubilat, BMX i „góral”. Po kradzieży ostatniego z nich do Asi trafił rower z rodzinnego recyklingu – oldschoolowa kolarka włoskiej marki Bianchi. Lekkość i zwrotność, którą odkryła dzięki reliktowi z piwnicy, sprawiły, że przepadła. Od wkręcenia się w środowisko ostrokołowców, podziwiania legend kolarstwa i manufaktur rowerowych było bardzo blisko do złożenia własnego roweru. – Chciałam mieć rower lekki, zwrotny, prosty w formie, taki, który sama będę mogła rozłożyć na części i w razie usterki naprawić – opowiada. To na nim porusza się już od 13 lat, a zmiana roweru zbiegła się z przeprowadzką do ścisłego centrum miasta.

Joanna Jezierska i jej ostre koło w warszawskim metrze (fot.archiwum prywatne Joanny Jezierskiej)

fot.archiwum prywatne Joanny Jezierskiej

Przez ten czas miała okazję zauważyć, jak zmienia się kultura rowerowa. Zwłaszcza w kontekście relacji kierowcy samochodów versus ekologiczni użytkownicy ruchu drogowego. – Przez te kilkanaście lat przybyło cyklistów i poprawiła się znacznie kultura jazdy. Jest mniej trąbienia, spychania na pobocze. Setki kurierów, tysiące użytkowników Veturilo, dostawcy Uber Eats, teraz jeszcze hulajnogi, to wszystko sprawia, że kierowcy zaczęli nas dostrzegać i bliżej im do filozofii „share the road”. Wiadomo, że infrastruktura wciąż się rozwija, a nasz apetyt rośnie w miarę jeżdżenia. Chcemy więcej ścieżek w mieście, oznakowanych tras rowerowych, bezpiecznych stojaków, parkingów dla rowerów, przedziałów w pociągach itp. Większość polskich miast wdraża politykę bike-friendlytłumaczy.

Środowisko miejskich rowerzystów ma własny niepisany kodeks, który w dużej mierze opiera się na uprzejmości wobec siebie nawzajem i innych cyklistów

Gdy jeździła na ostrym kole, świadomie stała się częścią grupy, w której swego czasu aktywnie uczestniczyła. Środowisko miejskich rowerzystów ma własny niepisany kodeks, który w dużej mierze opiera się na uprzejmości wobec siebie nawzajem i innych cyklistów – nawet jeśli poruszają się dużo wolniej i raczej rekreacyjnie. To kiedyś głównie męskie towarzystwo (Asia była jedną z trzech dziewczyn w grupie) nie było tak hermetyczne, jak mogłoby się wydawać, za to było bardzo otwarte na pomoc nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach.

Raz złapałam gumę w niedzielę po południu, nie miałam przy sobie dętki. Zadzwoniłam do kumpla, a on powiedział: skoro jesteś na Puławskiej, zapukaj pod taki adres, kumpel jest na chacie, zrobi ci koło. Z mniejszych dobrych uczynków: kiedyś też spotkałam się z tym, że niektórzy, widząc źle przypięty i przewrócony rower, zatrzymywali się i go podnosili. Sama, gdy zobaczę włączone lampki na przypiętym pod biurem rowerze, wyłączam, żeby nie marnować baterii, ale to chyba wynika z sympatii do innych cyklistów i dbania o bezpieczeństwo na drodze, a nie jakiś kodeks, którego muszę się trzymać, bo inaczej wyrzucą mnie z klubu – opowiada.

Joanna Jezierska na swoim ostrym kole, droga przez ulice Warszawy (fot.archiwum prywatne Joanny Jezierskiej)

fot.archiwum prywatne Joanny Jezierskiej

W tym, wydawać by się mogło, przyjaznym świecie bezinteresownych gestów i wspólnej troski o siebie nawzajem istnieje kwestia, z którą mierzyła się prawdopodobnie każda dziewczyna na rowerze. Prostackie zaczepki, gwizdy, zachowania nie na miejscu. Nieważne, czy to za kółkiem, za kierownicą roweru, czy na spacerze – kobiety zmagają się z tym na co dzień.

 

Joanna Jezierska jadąca na ostrym kole przez warszawskie ulice (fot. archiwum prywatne Joanny Jezierskiej)

fot. archiwum prywatne Joanny Jezierskiej

Asia, aktywistka i feministka, dzieląca się swoimi przemyśleniami i nieprzyjemnymi incydentami na Instagramie z tysiącami dziewczyn, którym przydarzają się podobne sytuacje, opowiada: – Panowie, widząc rowerzystkę, komentują jej ubiór, ciało, pozycję w siodełku, gwiżdżą lub w niewybrednych słowach starają wyrazić swoją ekscytację. Często słyszałam teksty o „ujeżdżaniu", „dosiadaniu", „twardym tyłku” itp. Raz zostałam klepnięta w pupę przez kierowcę, co spowodowało upadek. Przypomina to „seksizm nasz codzienny” i bywa skrajnie niebezpieczne i frustrujące. Kierowcy samochodów dominują na drogach, zastawiają chodniki, spychają nas na pobocze i jeszcze w taki symboliczny sposób nas, cyklistki, upokarzają. Tego typu sytuacje nie mogą być lekceważone, a te zagrażające życiu powinny być niezwłocznie zgłaszane. Oddolne inicjatywy dziewczyńskich rajdów rowerowych (na rowerowych lub osiedlowych grupach facebookowych) prawdopodobnie nie zmienią świata, ale mogą sprawić, że rowerzystki będą czuły się pewniej i swobodniej w swoim towarzystwie.

Adam Król: Frajda z jeżdżenia razem

 Poznaniacy odwracają głowy za Adamem, a to dlatego, że porusza się rowerem, który w Polsce wciąż jest rzadkością – transportowym, czy też inaczej cargo. Zamontowana z przodu skrzynia może służyć do przewozu osób lub towarów. Na holenderskich czy duńskich ulicach z takich pojazdów korzystają kurierzy, w Szwecji Ikea umożliwia kupującym przewóz mebli tego typu ekologicznym środkiem transportu. Adamowi rower służy do codziennych wypraw z czteroipółletnim synem Antkiem, który dopiero dorasta do bycia samodzielnym rowerzystą bez bocznych kółek.

Rower cargo Adama Króla, jego synek i pies siedzący w przyczepce rowerowej (fot. archiwum prywatne Adama Króla)

fot. archiwum prywatne Adama Króla

Zanim przerzuciliśmy się na cargo, korzystaliśmy z fotelika rowerowegoBałem się, że Antek nie będzie chciał ze mną jeździć, tym bardziej że nie znosił wożenia w wózku. Jak się okazało, do roweru przekonał się od razu. Podróżowaliśmy po mieście, odwoziłem go do przedszkola, robiliśmy sobie dłuższe i krótsze wycieczki. Rower działa na Antka usypiająco, zdarzało się, że już po pięciu minutach słyszałem chrapanie dobiegające zza pleców – opowiada Adam o początkach rodzicielskiej przygody rowerowej. Cargo okazało się jeszcze lepszym rozwiązaniem. Mały pasażer może uważnie obserwować otoczenie, komentować z tatą, co znajduje się w zasięgu wzroku. Pojawił się jeszcze jeden atut – mając obok na ławeczce wolne miejsce, może zapraszać na przejażdżki kolegów. – Zauważyłem, że na rówieśnikach Antka z przedszkola duże wrażenie robi sam rower, to, jak wygląda– dodaje Adam.

Adam Król stojący na ulicy ze swoim rowerem (fot. Archiwum prywatne Adama Króla)

fot. archiwum prywatne Adama Króla

To praktyczne dla rodziców rozwiązanie nie pozostaje bez wad. Rower cargo to spory wydatek, a ze względu na niewielką popularność tego typu pojazdów w Polsce infrastruktura pozostawia wiele do życzenia. – Bez względu na to, jakim rowerem się poruszasz, największym problemem wciąż są ucinające się nagle ścieżki roweroweZ perspektywy użytkownika cargo wygląda to niestety jeszcze gorzej. Okazuje się, że wiele istniejących rozwiązań rowerowych nie jest przystosowanych do tego typu rowerów. Cargo są dość szerokie i zajmują sporo miejsca, choć nadal pozostają rowerami w rozumieniu prawa. Niestety, są fragmenty dróg rowerowych z dużymi przewężeniami, zdarzają się więc sytuacje, w których nagle trzeba zjechać na ulicę albo zsiąść z roweru i przeprowadzić go chodnikiem, bo po prostu nie ma miejsca. Dużym problemem są też krawężniki. W przypadku cargo nawet niezbyt wysoki krawężnik stanowi problem – tłumaczy Adam.

Jeżdżenie rowerem z dzieckiem wymaga wzmożonej czujności i dodatkowej pary oczu do wypatrywania zagrożeń

Jeżdżenie rowerem z dzieckiem wymaga wzmożonej czujności i dodatkowej pary oczu do wypatrywania zagrożeń, problemy może rodzić również znalezienie odpowiedniego rozwiązania dla rosnących co sezon dzieci, spośród których każde ma swoje przyzwyczajenia i wymagania. Rynek nie pozostaje na nie obojętny. Producenci prześcigają się w dostarczaniu nie zawsze praktycznych gadżetów rowerowych. – Akcesoriów oczywiście jest pełno, począwszy od podstawowych, jak kaski, lampki, lusterka, siodełka, na chorągiewkach oraz różnego rodzaju owijkach na kierownicę i ramę skończywszy. Ostatnio widziałem nawet zestaw, który pozwalał zamienić rower w konia! Nie zapominajmy, że rower ma być przede wszystkim środkiem transportu, bez zbędnych gadżetów– dodaje Adam, jak sam przyznaje, zdeklarowany gadżeciarz.

Zuzanna Rożek: Skandynawska rowerzystka

 Klasyczna dwururka typu Hercules to był pierwszy dorosły rower Zuzy. Ustąpił miejsca ciężkiemu rowerowi miejskiemu z wygodnym siodełkiem i szeroką kierownicą – na rzecz codziennej wygody. – Zwykle jeżdżę z plecakiem z komputerem i innymi codziennymi przyborami, więc chcę siedzieć prosto i luźno pedałować. Lubię cieszyć się jazdą i raczej się nie przemęczam, jeżdżę w codziennych ubraniach – tłumaczy Zuza. Obecnym rowerem porusza się tylko po mieście i daleko jej do stereotypowego weekendowego rowerzysty spacerowicza. Ceni sobie sprawne poruszanie się po stolicy, a siebie plasuje gdzieś pomiędzy szybkimi strzałami a flegmatycznymi rowerzystami turystami. Nie oznacza to jednak, że w swoich codziennych podróżach z punktu A do punktu B pozostaje obojętna na uroki stale mijanych miejsc.

Zuza Rożek i jej rower damka na warszawskiej Pradze (fot. Maciej Niemojewski)

fot. Maciek Niemojewski

Rutynową trasę ze Starej Pragi do mokotowskiej redakcji KUKBUK-a, gdzie Zuza zajmuje się marketingiem, pokonuje rowerem. – Moja stała trasa prowadzi od Dworca Wileńskiego, przez park Praski, wzdłuż rzeki, przez most Świętokrzyski, potem drugą stroną rzeki i dalej, przez Czerniakowską, aż do Idzikowskiego. Oprócz tych codziennych podróży w Warszawie uwielbiam trasę z Woli na Powiśle, ulicą Świętokrzyską i Tamką – przez większość trasy ścieżka rowerowa jest na ulicy, mija się „warszawski Manhattan” przy rondzie ONZ, Pałac Kultury i Nauki i następuje najmilszy etap po ciężkim dniu – zjazd Tamką.

W mieście, w którym centrum przecina ponad 800 rowerzystów na godzinę, nietrudno o kolizję

W weekendy nie rezygnuje z roweru i porusza się praską stroną Wisły – od mostu Gdańskiego w stronę Łomianek, gdzie między szuwarami kryją się jej ulubione miejsca na piknik. Wybór roweru jako codziennego środka transportu był dla Zuzy naturalny, ale też okupiony trudnościami. W mieście, w którym centrum przecina ponad 800 rowerzystów na godzinę, nietrudno o kolizję. – Miałam ciężki wypadek na ścieżce rowerowej – zderzenie z innym rowerzystą. Nie zauważył mnie, skręcił i zajechał mi drogę. Nie jechałam w kasku, więc moja twarz po zderzeniu z betonem była w opłakanym stanie. Do tego odniosłam obrażenia na całym ciele. Zrozumiałam, jak poważne mogą być konsekwencje takiego zderzenia, nawet przy wolnej, niby ostrożnej jeździe. Uświadomiłam sobie, że inni kierowcy, rowerzyści, piesi nie zawsze działają zgodnie z logiką, nie są też w stanie przewidzieć naszych działań, jeśli ich im nie zasygnalizujemy. Musimy się o siebie wzajemnie troszczyć, myśleć o tym, co robimy i jak jedziemy – opowiada Zuza.

Zuzanna Rożek i jej holenderski rower na warszawskiej ulicy (fot.Maciej Niemojewski)

fot. Maciek Niemojewski

Od czasu wypadku zaprzyjaźniła się z kaskiem i zachowuje czujność. Przyznaje, że z savoir-vivre’em uczestników ruchu bywa różnie. Po wypadku jej ostrożność jest wzmożona. Unika jeżdżenia ulicami, jeśli tylko jest taka możliwość. Wybiera pusty chodnik zamiast ruchliwej drogi, dla komfortu własnego i kierowców. Dla ścieżki rowerowej, która doprowadzi do celu, nadłoży drogi – co zdarza się często. Kiedy już do niej dotrze, obserwuje bardzo różne zachowania rowerzystów, które nie sprzyjają bezpiecznemu koegzystowaniu. – Rowerzyści często zapominają o wskazaniu ręką, gdy chcą skręcić czy wyprzedzić. Nie lubię, gdy na światłach na ścieżce rowerowej ustawiają się obok siebie i nie wiadomo, czy chcą mnie wyprzedzić i ruszą szybciej, czy będą jechać obok. A przecież z naprzeciwka też jadą inni, nie mówiąc już o jeżdżeniu pod prąd czy lawirowaniu między pieszymi. Lubię porządek i pewnego rodzaju przewidywalność – dodaje.

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk