Kukbuk
Kukbuk

Przewodnik – 24 godziny w Betlejem

Zabieramy was na spacer po mieście i podpowiadamy, co warto zobaczyć i zjeść.

Tekst: Tina Rappe-Niemirska

Zdjęcia: Tina Rappe-Niemirska, Ania Włoch

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 10 minut!

Do Palestyny wybraliśmy się po to, by poznać jej kulturalno-kulinarne oblicze. Udało nam się wpaść na chwilę do Betlejem, obejrzeć tereny rolnicze na północy kraju oraz poznać miejscowe kobiety i specyfikę ich pracy w kuchni.

Samolotem najlepiej dostać się tu przez Tel Awiw – miasto dzieli od Betlejem kilkadziesiąt kilometrów, ale mijane checkpointy nie pozostawiają złudzeń, że pokonując kolejne blokady, zbliżamy się do innego świata. Jak wygląda miasto po drugiej stronie muru? Przeczytajcie relację z naszej podróży.

Pierwsze koty za płoty

O wschodzie słońca słychać nawoływania do pierwszej porannej modlitwy. My jednak myślimy głównie o śniadaniu, więc recepcjonista w hotelu zaprasza nas na wcześniejszy posiłek. Z dostępnych w skromnym bufecie składników klecimy dziwną kanapkę składającą się z pity, humusu i tuńczyka. Strzałem w dziesiątkę okazują się czarne oliwki – drobne, miękkie, lekko dymne w smaku i wilgotne od oliwy. Najlepsze, jakie kiedykolwiek jadłyśmy. Jak się później okaże, ich smak będzie nam towarzyszył przez cały pobyt.

Z wizytą u Banksy’ego i na Wall Street

Po krótkiej, regenerującej drzemce pierwsze kroki kierujemy w stronę muru i chociaż z widokiem wielkich, szarych, betonowych konstrukcji powinnyśmy być oswojone, ośmiometrowy kolos, który wyrasta przed nami, robi przygnębiające wrażenie. Ktoś ewidentnie próbował tę przestrzeń oswoić, bo na jednym z bloków zawieszono tabliczkę z jakże trafnym napisem – „Wall Street”. Wiele fragmentów muru zostało wykorzystanych przez artystów: w dużej części jest pokryty mniej lub bardziej udanymi graffiti; niektóre z nich są znane fanom street artu na całym świecie. Na betonowych płytach znajdziecie również historie rodzin, które zostały murem rozdzielone, i hasła nawołujące do pokoju, przepełniające nadzieją, że może ten kolos nie będzie stał tam wiecznie i, tak jak mur berliński, przejdzie do historii.

W bliskim sąsiedztwie znajduje się The Walled Off Hotel – założony przez Banksy’ego, który od lat interesuje się konfliktem między Izraelem a Palestyną. To nie tylko hotel, to również muzeum, bar, sklep z pamiątkami oraz przestrzeń artystyczno-kulturalna. Całość, jak na Banksy’ego przystało, jest przewrotna i bardzo trafnie, chociaż brutalnie, komentuje aktualną sytuację polityczną. Nie powinno dziwić, że już przy wejściu wita nas figurka małpy przebranej za lokaja, a w środku na ścianach, zamiast myśliwskich trofeów, wiszą kamery, które obserwują barowych gości. Greckie popiersie wyeksponowane w rogu sali na pierwszy rzut oka wydaje się przykryte zwiewną apaszką, ale okazuje się, że jest zasłonięte szalikiem, niczym maską gazową, a w ręku trzyma puszkę gazu. Smak whisky pitej w kryształowej szklaneczce w tym miejscu na pewno pozostanie w pamięci na długo.

Czym zaspokoić wilczy apetyt?

Po wizycie w muzeum przy The Walled Off Hotel nasz głód wiedzy jest chwilowo zaspokojony, ale potrzeba poznania kulinarnego oblicza Palestyny odżywa ze zdwojoną mocą. W pobliskim gmachu Bethlehem Museum, które opowiada historię ludności chrześcijańskiej na tych ziemiach, znajduje się całkiem niezła restauracja z lokalnym jedzeniem. Zbieg okoliczności? Szczęśliwy! Bez chwili zastanowienia zasiadamy do stołu. Chrześcijańskie restauracje w Palestynie można poznać po tym, że serwują alkohol. Na stół wjeżdża lokalne czerwone wino, a potem miska odświeżającej sałatki tabbouleh, mujaddara – proste danie z ryżu i soczewicy podane z prażoną cebulą, cytryną, jogurtem i sosem jogurtowym z ogórkami i pomidorami – oraz musakhan, czyli chleb taboon, moczony w oliwie, pokryty duszoną cebulą, a następnie doprawiony sumakiem, z kurczakiem lub jagnięciną, posypany prażonymi migdałami. Orientalne smaki uderzają nam do głowy.

Jemy i spacerujemy – street food w palestyńskim wydaniu

W Betlejem warto skusić się na uliczne jedzenie – bardzo popularne są gotowana kukurydza sprzedawana na ulicach wprost z wielkich kotłów, smażone na oczach klientów falafele czy przygotowywana na szybko szawarma. Nasze podniebienia podbija świeżo wyciskany sok z granatów, który oprócz pięknego rubinowego koloru zachwyca słodko-cierpkim smakiem – nawet pity z plastikowego kubeczka smakuje jak ambrozja. W lokalny krajobraz wpisują się też małe kramiki z orzechami. Wybór jest ogromny! Solone orzechy ziemne, które zaskakują i wielkością, i kolorem, połączeniem beżu i lekkiego fioletu, pistacje, prażone migdały w łupinkach. Popularna jest prażona ciecierzyca, do której, mimo szczerych chęci, nie dałyśmy się przekonać. Na stoiskach sprzedawane są różnego rodzaju dziwne pestki, do których chrupania trzeba mieć anielską cierpliwość. Pestki – często wielkości jednogroszówki – wymagają delikatnego chwytu w dwa palce i nadgryzienia, które umożliwi dotarcie do jadalnego środka. Jeżeli uda wam się dotrzeć do tego etapu – gratuluję, pozostaje już tylko namierzyć mikroskopijne wnętrze pestki, które nadaje się do zjedzenia, wydłubać je w jakiś magiczny sposób, trzymając ją nadal w dwóch palcach, i cieszyć się smakiem! Dłubanie słonecznika to przy tym… pestka!

 

Ostatnia wieczerza

Ciągle głodni wrażeń odwiedzamy restaurację The Tent w sąsiednim mieście – Bajt Sahur. Najbardziej nęcą nas przystawki, więc zamawiamy cały ich zestaw: muhammarę – pikantną pastę z papryki z orzechami włoskimi, baba ganoush – pastę z bakłażana z tahini i cytryną, liście winogron nadziewane ryżem i obficie skropione sokiem z cytryny oraz grillowany halloumi z pomidorem. Na stole pojawiają się też pikle, które są tu niezwykle popularne – zielone pikantne oliwki i ogórek. Nie zabrakło wychwalanych już wcześniej czarnych oliwek. Toast za cudowną przygodę wznosimy białym winem Cremisan. Serwowane w Polsce, prawdopodobnie nie wypadłoby zbyt korzystnie, ale w tej chwili smakuje niebiańsko. Wino w Palestynie rzadko kiedy traktuje się z czułością – jeśli jest schłodzone, to już sukces. Nie ma co liczyć na degustację czy uzupełnianie kieliszka – kelner po prostu otwiera butelkę i stawia ją na środku stołu. W palestyńskich restauracjach nie obowiązuje zakaz palenia, więc większość gości restauracji korzysta z kolejnej lokalnej specjalności – sziszy. Nazywana bywa też argilą, ale tu wydaje się być znana głównie jako hubbly bubbly, być może od odgłosu, który wydaje przy zaciąganiu się. Na ulicach Betlejem nie widać palących kobiet, z wyjątkiem turystek, ale palenie hubbly bubbly przez kobiety w restauracji jest bardzo popularne.

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk