Kukbuk
Kukbuk

Jak pracuje zdun? „Przez okrągły rok, pełną parą”

Po 20 latach przywracania blasku pałacowi w Nakomiadach Joanna Bujarska-Ciszek i Piotr Ciszek wiedzą, że upór i konsekwencja w realizowaniu własnej wizji dają dużo więcej satysfakcji niż droga na skróty.

Tekst: Darek Klimczak

ONI Studio

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 13 minut!

Pierwszą noc w pałacu będą pamiętać zawsze. Był początek sierpnia, w okolicy zaczynały się żniwa, ale upałów nie było. Na krzywej podłodze jednego z pokoi rozłożyli śpiwory i poszli spać, mimo że okna były powybijane, a przez dziury w dachu widać było zachmurzone niebo. – Jak na złość w nocy zaczął padać deszcz – wspomina Piotr. Dzisiaj, gdy patrzy się na odmalowane wnętrza z odpowiednio dobranymi meblami, dodatkami i starociami, ze stojącymi w kątach monumentalnymi piecami kaflowymi, trudno uwierzyć, że w 1998 roku ten oddalony o 10 kilometrów od Kętrzyna pałac był w totalnej ruinie – po pokojach hulał wiatr, a na podłogach walały się puszki i butelki.*

Dzisiaj, gdy patrzy się na odrestaurowane wnętrza, trudno uwierzyć, że w 1998 roku pałac był w totalnej ruinie – po pokojach hulał wiatr, a na podłogach walały się puszki i butelki.

Przed Nakomiadami obejrzeli ponad 50 posiadłości. Oboje pracowali w Warszawie i oboje chcieli z niej wyjechać. (…) Nie szukali pałacu, myśleli raczej o wiejskim domu, ładnie położonym, otoczonym lasem, z dostępem do jeziora. – No, wyszło trochę większe – śmieje się Piotr. Szczególnie ceni otaczającą pałac przyrodę, 200 hektarów pól i lasów, które tworzą wokół niego bufor ciszy i spokoju. – I pomyśleć, że właściciele mieli tej otuliny 1000 hektarów – dodaje z lekką nutą żalu w głosie.

 

Po wojnie

Na terenie majątku utworzono PGR, w pałacu zaś były szkoła, przedszkole, a także mieszkania dla pracowników.

Dziś pałac jest wyremontowany, a pokoje urządzone. Choć gdzieniegdzie wystają jeszcze kable ze ścian. Ciszkowie są perfekcjonistami i wolą poczekać na odpowiedni kinkiet, kontakt czy lampę, niż zapełniać przestrzeń byle czym.

Od podłogi po klamki

Pierwsi właściciele pałacu, rodzina brandenburskiego dyplomaty Johanna von Hoverbecka, mieszkali w nim przez 136 lat, do 1789 roku. Wtedy sprzedali posiadłość pruskiemu urzędnikowi Friedrichowi Redeckerowi. Pałac był już wówczas po przebudowie. Pierwotne, barokowe założenie, zgodnie z wizją polskiego architekta włoskiego pochodzenia Józefa Pioli, nabrało klasycystycznych rysów i kształtów. Rodzina von Redeckerów, która kilka lat po kupnie Nakomiad otrzymała tytuł szlachecki, mieszkała w pałacu do 26 stycznia 1945 roku. Redeckerowie woleli nie czekać na żołnierzy Armii Czerwonej. Po wojnie na terenie ich majątku utworzono PGR, w pałacu zaś były szkoła, przedszkole, a także mieszkania dla pracowników. I jak to najczęściej bywało w takich przypadkach, o pałac nikt nie dbał, więc z każdym rokiem niszczał coraz bardziej. Aż w końcu nie dało się w nim mieszkać. Wykwaterowano wszystkich lokatorów i w 1985 roku podjęto decyzję o remoncie. Nawet się rozpoczął, ale nigdy nie został ukończony. Pałac niszczał dalej. Nikt go nie pilnował, więc mieszkańcy okolicznych wiosek zabierali z niego wszystko, co mogło być przydatne: od drewnianych podłóg i futryn po klamki i dachówki. Gdy w 1998 roku Ciszkowie zdecydowali się na nocleg w Nakomiadach, z trudem udało im się znaleźć miejsce, w którym mogli rozłożyć śpiwory.

Dziś pałac jest wyremontowany, a pokoje urządzone. Choć gdzieniegdzie wystają jeszcze kable ze ścian. Ciszkowie są perfekcjonistami i wolą poczekać na odpowiedni kinkiet, kontakt czy lampę, niż zapełniać przestrzeń byle czym. Tak samo z otaczającym pałac parkiem. Jest uporządkowany, zadbany i zagospodarowany, choć nim nabierze ostatecznego kształtu i znów pojawi się w nim staw, jeszcze trochę czasu upłynie. Na razie z prowadzącego pod pałac podjazdu zerwali asfalt i zastąpili go zbieranymi przez lata kamieniami. Tak samo cieszą się posadzonymi w zeszłym roku w ogrodzie drzewami owocowymi. Są niewysokie i drobne, pewnie minie parę lat, zanim będzie można z nich zrywać jabłka i śliwki. Ale zaczęli odtwarzać kolejny fragment tego, co przez wieki w Nakomiadach było stałe i oczywiste. (…)

Manufaktura sztuki

Jedną z pierwszych myśli, które pojawiły się w głowach Piotra i Joanny po kupnie Nakomiad, była świadomość, że ich życie zmieni się diametralnie. Że będą musieli zajmować się rzeczami, o których mają jedynie blade pojęcie. Albo nie mają żadnego. Piotr z wykształcenia jest informatykiem, jego żona zajmuje się public relations. Po kupnie Nakomiad musieli nauczyć się być archeologami, murarzami, tynkarzami, malarzami, sadownikami, ogrodnikami, dekoratorami i ceramikami. I to właśnie ceramika stała się z czasem jednym ze znaków rozpoznawczych tego miejsca. Odnawiając wnętrza pałacu, Piotr wiedział, że w pokojach powinny stanąć piece kaflowe, takie jakie były tu przed wiekami. Chciał jednak, by nie były to piece poskładane z wielu różnych, ale oryginalne, najlepiej klasyczne gdańskie i elbląskie wytwarzane w XVIII wieku. Okazało się, że takie trudno kupić, a jeszcze trudniej znaleźć kogoś, kto chciałby je zrobić. (…) Więc zaczął je robić sam.

Pracuje pełną parą, na okrągło przez cały rok. Jest ostatnią deską ratunku dla chcących postawić w domu klasyczny piec kaflowy, który nie tylko będzie ozdobą, ale także ogrzeje wnętrze – prądem albo wodą. Coraz częściej manufakturę odwiedzają poszukujący kominków i portali kominkowych oraz ceramicznych płytek do ozdabiania wnętrz. Tymi z Nakomiad można wykładać całe ściany, robić z nich dekory przy podłodze czy tworzyć ceramiczne obrazy. Ciszkowie szczególnie upodobali sobie holenderskie niebieskie wzory z Delftu, ale można także zamówić kolorowe motywy kwiatów i ptaków czy stworzyć własne scenki i obrazy. Ponadto w manufakturze w Nakomiadach można nabyć oryginalne lampy, ramki do kontaktów, świeczniki, tabliczki ogrodowe czy małe, ozdobne filiżanki. Nawet jeśli nie ma się zamiaru niczego kupować, można przyjechać tylko po to, by zobaczyć, jak powstają te wszystkie rzeczy. Popatrzeć na precyzję, z jaką wzory są ręcznie nakładane na płytki, jak na płytkach do glazury malowane są kolorowe motywy z tapet brytyjskiego projektanta Williama Morrisa czy ornamenty wzorowane na tych, które zdobią ściany kościoła w Reszlu. Jak mówi Piotr, dla różnorodności dekorów jedynym ograniczeniem jest horyzont wyobraźni. – Wszystko pozostałe możemy zrobić. (…)

Płytkami z Nakomiad można wykładać całe ściany, robić z nich dekory przy podłodze czy tworzyć ceramiczne obrazy.

Elbląski na początek

Piotr przyznaje, że szczególną miłością obdarzył piece kaflowe. Pierwszy, który zrobił, był klasyczny, elbląski, podobny do tego, którym pod koniec XVIII wieku ogrzewano bibliotekę pałacu w Nakomiadach. Potem robił piece gdańskie, łatwe do rozpoznania, bo zwieńczone niewielkim stożkiem zakończonym szyszką. W manufakturze powstawały też klasyczne mazurskie piece wiejskie, piece cylindryczne czy oryginalne – składające się z zaledwie 16, za to wielkich, elementów – piece typu gruszka. Po kilku latach okazało się, że pomysł, który wynikał z potrzeby urządzenia wnętrz pałacu, można także świetnie sprzedawać. Manufaktura spełnia więc marzenia tych, którzy we własnym domu chcą mieć użyteczny i oryginalny element dekoracji. Biały lub czarny. Błyszczący lub matowy. Z kaflami malowanymi lub jednobarwnymi. Gładkimi lub z tak zwanym kanelażem, czyli prowadzonymi wzdłuż rowkami. W Nakomiadach można zamówić piec z elementami, jakie tylko przyjdą do głowy. – Ale musi to być przede wszystkim estetyczne – mówi od razu Piotr. Tym, co sprawia mu wielką frajdę, jest niepowtarzalność tworzonych w Nakomiadach przedmiotów. Czy to piec, kominek, czy lampa – każda z tych rzeczy powstaje w jednym egzemplarzu. Do tego rozmowy z klientami. To też jest dla Ciszków ważne. Tym bardziej że ci, którzy do nich przyjeżdżają, zanocować czy zamówić coś z manufaktury, nie są przypadkowymi turystami. Zwykle wiedzą, czego mogą się spodziewać. – Rozmowy z nimi ciągną się często do późnego wieczora. Jest o czym dyskutować. – Ciszkowi aż jaśnieje twarz, gdy to mówi. (…)

*Fragment tekstu „Czas może poczekać”, który w całości można przeczytać w magazynie „KUKBUK Hokus Pokus”

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk