Kukbuk
Kukbuk
Jak żyć ekologicznie

Codzienność Arety Szpury

Jak uratować świat i nie oszaleć? Zapytaliśmy o to Aretę Szpurę, by sprawdzić, jak żyje w dobie nadciągającej katastrofy i jakie ma sposoby na porządkowanie niełatwej rzeczywistości.

Tekst: Kasia Stadejek

Zdjęcia: Maciek Niemojewski

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 20 minut!

Nie odpowiem na pytanie, jak nie oszaleć, bo czuję, że aktywizm przestawił moje życie na zupełnie inne tory. Myślę o podróży do Azji, ale już się denerwuję na myśl o śladzie węglowym, jaki po sobie zostawię. Nie chodzi o to, co powiedzą inni – sama sobie to zrobiłam. Codzienność mam pod kontrolą, ale jestem tylko człowiekiem i zdarzają mi się błędy. Wczoraj na przykład kupiłam maliny w tekturowym pudełku i nie chciałam ich wkładać do reklamówki. Wysypały się w torebce i wszystko poplamiły.

Troska (nie tylko) o planetę

Ciągle muszę nad sobą pracować. Po Warszawie poruszam się głównie rowerem albo komunikacją miejską, ale mam auto i zdarza mi się nim coś przewieźć czy pojechać na wycieczkę. Kiedyś potrafiłam co weekend wsiadać do samolotu, dziś latam tylko w wyjątkowych sytuacjach, ostatnio na konferencję na temat środowiska. Uznałam, że wyjdzie z tej podróży więcej dobrego niż złego, że działaniem zrekompensuję potem ślad węglowy. Nad wycieczką do Azji ciągle się zastanawiam, ale jednocześnie wiem, że wrócę stamtąd wypoczęta, naładowana pomysłami, bogatsza o znajomych i przede wszystkim energię do pracy. Ważny jest balans. W samolocie najpierw zakładasz maskę sobie, dopiero potem ratujesz innych. Każdy, kto chce pomagać ludziom, powinien najpierw zadbać o siebie. W aktywizmie też można się wypalić, ważę więc korzyści i straty.

Po Warszawie poruszam się głównie rowerem albo komunikacją miejską, ale mam auto i zdarza mi się nim coś przewieźć czy pojechać na wycieczkę.

Wnętrze mieszkania Aktywistki ekologicznej Arety Szpury

Każdej sprawie poświęcam się całkowicie. Gdy kończyłam promocję mojej książki „Jak uratować świat”, czułam już, że człapię, że się powtarzam i ciągle mówię to samo. Wiele jest rad i zachęt, żeby dojść na szczyt, ale nikt nie mówi, jak się zachować, gdy się go osiągnie. Teraz odpoczywam, mam w głowie masę informacji i więcej nie zmieszczę, muszę najpierw to wszystko przetrawić, zastanowić się, jak przełożyć wiedzę na działanie, a przy tym mieć czas na życie. Trzeba zmieniać to, co jest osiągalne, a nie od razu cały świat, bo to rodzi frustrację. 

Gdy widzę kolejne zdjęcie roztapiającego się lodowca, ogarnia mnie panika, ale media codziennie nas straszą i łatwo się na te obrazki znieczulić. Z warszawskiej perspektywy może nam się wydawać, że cały świat nosi ekologiczne torby na zakupy i pije przez słomki zrobione z makaronu. Wiem, że nie wpłynę na wszystkich, ale mówiąc do tych, którzy są świadomi i mają pieniądze – bo gdy ich brakuje, najważniejsze jest zaspokojenie podstawowych potrzeb, a nie ratowanie świata – wiem, że wiedza pójdzie dalej. Małe miasta gonią za tym, co modne w wielkich ośrodkach. Jednocześnie ludzie na prowincji i tak żyją nieco bardziej ekologicznie, bo często posiadają mniej. Reklamówkę zużywają do końca, w kubeczku po jogurcie sieją pomidory.

Z wizytą u ekolożki Arety Szpury

Codzienność w stylu zero waste

Wstaję powoli. Trochę medytuję, czytam, staram się nie brać do ręki telefonu. Rozciągam się na macie lub w łóżku, ćwiczę jogę. Nastrajam się na nowy dzień. Gdy za dużo się dzieje, trudno jest znaleźć równowagę. Przeczytałam gdzieś, że przez życie można przejechać autostradą albo wąską, zarośniętą dróżką biegnącą tuż obok. Nie zawsze mamy siłę przebijać się maczetą przez trawy, ale tam spotka nas więcej dobra i piękna. Więc zwalniam. Na śniadanie jaglanka i gotowana kawa. W lodówce i w szafkach większość produktów jest w szkle lub w wielorazowych pojemnikach. Zakupy robię w Kooperatywie Dobrze, w której kaszę czy strączki można kupić na wagę, a inne rzeczy w opakowaniach do recyklingu. Moje guilty pleasure to roślinne mleko w tetrapaku – przyznaję, niezawszechce mi się robić mleko samodzielnie. Kot je karmę na wagę kupowaną w Hali Mirowskiej, ale też porcje z saszetek, bo pogardził puszkami. Kosz na śmieci mamy wyłożony gazetami. Gdy idziemy na koncert, bierzemy własne kubki na piwo, mamy ich sporo, często je gubię. Z kolei wielorazowe słomki rozdaję – ile można mieć słomek? Dostaję je w prezencie, podobnie jak inne gadżety. Nauczyłam firmy, żeby nie przesyłały mi papierowych zaproszeń, poliestrowych ciuchów, słodyczy z olejem palmowym. Nie obarczam się śmieciami, z którymi nie wiedziałabym, co zrobić. Do minimalizmu trzeba jednak dojrzeć, ja swoją manię kupowania przelałam na książki. Gdy pisałam własną, kupiłam stos pozycji o ekologicznym życiu. Teraz chcę je wszystkie puścić w świat, denerwuje mnie nadmiar. 

Moje guilty pleasure to roślinne mleko w tetrapaku – przyznaję, nie zawsze chce mi się robić mleko samodzielnie.

Wraszawa Arety Szpury

Co mi nie wychodzi oprócz tego nieszczęsnego mleka w kartonie? Czasem jeżdżę taksówką, bo zabraknie mi czasu, lub spontanicznie idę na koncert i zapominam swojego kubka. W łazience mam trochę kosmetyków w plastikowych opakowaniach, ale wszystkie dostałam i teraz zużywam zapasy. Proszek do prania kupuję ekologiczny, zamiast jeździć na drugi koniec miasta po boraks czy płatki mydlane w słoiku. Płacimy przecież nie tylko pieniędzmi, lecz także czasem. W dwie godziny, które zabrałaby mi ta wycieczka, jestem w stanie zrobić więcej dobrego, niż przyniesie ten domowej roboty proszek. Udręczanie się brakiem ekoperfekcji jest stratą energii. Powinniśmy zmienić w swoim życiu tyle, ile możemy. Zamiast wkurzać się na siebie i biczować za porażki, lepiej poświęcić tę energię na działanie, na przykład społeczne czy polityczne. Człowiek przez rok produkuje 5 ton śladu węglowego, a Elektrownia Bełchatów dziennie 200 tysięcy ton. Nie popadajmy więc w fanatyzm, bo ten z kolei odstrasza innych.

Czasem wariuję od nadmiaru bodźców, którymi bombarduje mnie internet. Staram się selekcjonować informacje i korzystać z tego okna na świat, jakim są media społecznościowe, bo czuję, że mam misję do spełnienia. To w tych czasach duży przywilej – wiedzieć, co chce się robić. Wielu ludzi nawet nie ma czasu się nad tym zastanowić. Internet daje przestrzeń do wypowiadania się, ale jest też miejscem, w którym łatwo nabrać się na marketingowe sztuczki. Każdemu się to czasem zdarza, bez względu na to, jak jest świadomy.

 

Ekologiczna aktywista pokazuje nam swoje ulubione miejsca

Jak uratować świat?

Kiedy pojawił się trend eko, wielu ludzi rzuciło się na zakupy. Trochę się boję, że skoro mają butelki na wodę i kosmetyki bio, to stwierdzą, że już wystarczy. Chciałabym przestrzec ludzi przed łapaniem się na marketingowy lep, ale z drugiej strony dla niektórych taki zakup może być wstępem do zmian lub jedynym wkładem w poprawę stanu środowiska, a lepszy taki niż żaden. W aktywizmie często brakuje dystansu. Jakiś czas temu firma H&M zrezygnowała z darmowych plastikowych reklamówek i w internecie zawrzało, że to kropla w morzu potrzeb i zwykły ruch marketingowy. Tak, ale cała masa ludzi nadal kupuje w sieciówkach i jeśli ze względu na to, że reklamówka kosztuje 50 groszy, nie wezmą jej, tylko włożą ciuch do własnej torby, to już jest sukces. A jeśli ją kupią, to cały zysk pójdzie na WWF. Wielka korporacja niejako zmusza do działania na rzecz planety przy okazji zakupów. Zmiany muszą następować zarówno oddolnie, jak i odgórnie.

Jesteśmy różni i nie ma jednego sposobu, żeby uratować świat. Jedni martwią się o planetę, inni o zwierzęta, jeszcze inni o swoje zdrowie lub finanse. Każdy musi znaleźć coś, co może zrobić wokół siebie, i robić to, dawać przykład, wzbudzać ciekawość. Zmiany w końcu przyjdą, jeśli ludzie konsekwentnie będą ich chcieli. Władza w końcu się zorientuje, że warto je systemowo wprowadzać.

Przewodnik po ulubionych miejscach ekolożki Arety Szpury

Ekologia domowa

Działania ekologiczne w polskich gospodarstwach domowych często są przypadkowe, bo wynikają z ograniczonych środków. Ja cenię te proste, babcine rozwiązania bardziej niż wielkie technologie i gadżety. Gdy sprzątam, używam octu, babcia robi mi myjki do naczyń. Kiedy zaczęłam przygodę z ratowaniem planety, byłam akurat w Nowym Jorku i kupiłam stos przydatnych rzeczy – specjalne kubki, pudełka, żyletki. Zachwyciły mnie kurtki z przetworzonych butelek, bambusowe akcesoria. Potem się zorientowałam, że przecież tego wszystkiego nie potrzebuję, muszę najpierw zużyć to, co już mam – to też jest ekologia. Polacy są w tym świetni, zrobią coś z niczego, chomikują, bo może się przyda. Każdy ma w domu szafkę pełną reklamówek i płóciennych toreb, prawda? Ich nadmiarem też można się podzielić, puścić w świat jako torby bumerangi. Amerykański konsumpcjonizm i podejście do ekologii nie przekłada się na polskie warunki, my mamy inne tło historyczne i społeczne. Nam wystarczy zrobić krok wstecz, zwrócić się ku prostocie, rzeczom „made in Poland”. Wierzę, że jeszcze da się odwrócić to szaleństwo kupowania i konsumowania. Jesteśmy też jako społeczeństwo bardzo otwarci. Gdy moi rodzice przeszli na weganizm, babcia nie mogła tego zrozumieć. Przywiozłam jej więc koszyk delikatesów – jaglany sernik, wegański smalec i inne produkty. Zaprosiła koleżanki, jadły i nie mogły się nadziwić, że z roślin można robić tak smaczne potrawy. Teraz chwali mi się, że je coraz mniej mięsa, gotuje wegańsko.

Z wizytą u autorki książki "Jak uratować świat"

Nadzieja w mroku

Nie było takiego momentu w historii ludzkości, żebyśmy byli nieskazitelni. Czytam właśnie Rebeccę Solnit i jej „Nadzieję w mroku”. Pisze o 11 września jako o dniu, który mógł być przełomowy dla ludzkości. Wszyscy zaczęli wtedy ze sobą rozmawiać, pomagać sobie. Przez chwilę było pięknie, a potem skupiliśmy się na terroryzmie. Gdy myślę o katastrofie ekologicznej, to właśnie w tych kategoriach. Jesteśmy dziwnym gatunkiem, który już wiele razy robił głupoty i mógł zniknąć z powierzchni Ziemi. Ale wierzę, że ta sytuacja może nas zmienić w szerszym kontekście, już nieco zmienia. Odzywają się do mnie ludzie ze start-upów z propozycjami współpracy, z prośbą o konsultację. Dzielę się wiedzą jak tylko mogę, łączę ze sobą osoby z różnych środowisk.

Ekologiczne kosmetyki

Moda na eko

Im dłużej siedzę w temacie ekologii, tym więcej mam do zrobienia. O plastiku powiedziałam już wszystko. Teraz ta wiedza idzie dalej, z prędkością kuli śnieżnej. Pojawiają się ludzie, którzy edukują innych w prosty sposób – przekładają badania naukowe na język internetu, robią podcasty. Wcześniej trudno było zrozumieć to, co się dzieje, dotrzeć do informacji. Teraz pokazywane są w telewizji w najbardziej chwytliwy sposób. Zdjęcie żółwia ze słomką w nosie z pewnością ma szansę wywrzeć na niektórych większy wpływ niż publikacja naukowa. Ja wierzę, że człowiek jest dobry i chce dobrze, trzeba tylko do niego dotrzeć. W Polsce ludzie łapczywie zagarniają trendy, chcą być modni. Działają według teorii żabiego skoku – jako kraj słabiej rozwinięty technologicznie niż Zachód przeskakujemy pewne etapy i od razu rzucamy się na głęboką wodę. Szybko przystosowujemy się do zmian, mamy apetyt na innowacje, wymyślamy niesamowite wynalazki, z których korzysta cały świat, jak system płatności BLIK. Chcemy być eko i żyć w równowadze. Polityka jeszcze za tym nie nadąża, ale wierzę, że to się zmieni, choć pewnie zmiany zaczną się na poziomie lokalnym.

Kiedyś wyrażałam swoją osobowość poprzez ubrania, dziś celebruję dziewczyńskość dbaniem o siebie. To wielka przyjemność, choć wymaga treningu – trzeba na chwilę przystanąć, zastanowić się, co robi się dla siebie, a co dla innych. Nie biec pod prysznic, tylko cieszyć się nim – choć krótkim, wiadomo. Robić sobie przerwy od pracy. Wolę być niż mieć, choć daleko mi do tego, by nie mieć, bo rzeczy wydają się rozmnażać przez pączkowanie. Życie aktywistki to wędrówka, która nie ma końca. Ważne, żeby iść.

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk